Cóż to była za noc. La Décima zdobyta!
04.06.2014 | Bartosz Radecki
Cóż to była za noc. Minęło już kilkanaście dni o zdobycia upragnionego 10 Pucharu Europy i jest to najlepszy czas na podsumowanie ogólnopolskiej akcji Madridismo Unido. Kibice Królewskich jak zwykle nie zawiedli, udowadniając, że są najlepiej zorganizowaną społecznością kibicowską wśród zagranicznych klubów w Polsce. Około 700 osób w Warszawie, ponad 200 we Wrocławiu, oraz pomiędzy 50 a 100 w innych, największych miastach Polski. To musi robić wrażenie. Masa przygotowań, ogromne emocje, bramka w ostatniej minucie, szał, euforia, a na koniec łzy szczęścia. Takich chwil, jak noc 24 maja się nie zapomina, w pamięci i sercach kibiców Realu Madryt La Décima zostanie na zawsze.
Jako oficjalne stowarzyszenie dziękujemy wszystkim za to, że w tak ważnych momentach kibice Realu potrafią się zjednoczyć i wspólnie stworzyć mistrzowską atmosferę. Mamy nadzieję, że za rok będzie powtórka, a w międzyczasie zapraszamy wszystkich kibiców do wspólnego oglądania spotkań razem z innymi madridistas, wszystkich spotkań, nie tylko tych najważniejszych i najpopularniejszych. Madridismo Unido trwa cały sezon, a trwa wyłącznie dzięki Wam!
Zlot w Warszawie
Na ten wieczór kibice Realu Madryt na całym świecie czekali długie 12 lat. Była to dekada zawiedzionych nadziei, “jednej ósmej aż po grób”, wielkich oczekiwań i bolesnych upadków. A przede wszystkim obsesji, w którą przerodziło się marzenie o la décimie. 24 maja 2014 r. Królewscy sięgnęli po upragniony 10. Puchar Europy, a my mogliśmy to wielkie wydarzenie świętować razem.
Kiedy Real Madryt po raz ostatni zwyciężał Ligę Mistrzów, polskie madridismo było gorzej niż w powijakach. O formalnym stowarzyszeniu kibiców, które byłoby oficjalną peñą klubu nikt nawet wtedy nie śmiał marzyć. Dziś jesteśmy prężnym ruchem, które dzięki Waszemu entuzjazmowi z roku na rok rośnie w siłę. Dlatego, gdy Królewscy zapewnili sobie grę w finale LM, decyzja mogła być tylko jedna – robimy zlot.
Magiczna noc
W ten magiczny wieczór w Praskiej Drukarni w Warszawie zebrało się prawie 800 fanów – i to nie tylko ze stolicy, ale również z najdalszych zakątków Polski. Tak ogromną popularnością nie cieszył się jeszcze żaden z oficjalnych zlotów, które od prawie dekady były organizowane najpierw pod szyldem RealMadrid.pl, a później naszego stowarzyszenia. Możemy więc mówić o nieoficjalnym rekordzie frekwencji, z którego niezmiernie się cieszymy.
Na wszystkich uczestników wspólnego oglądania czekał wielki telebim i kilkaset miejsc siedzących, a aby czas upływał przyjemniej, organizatorzy zadbali o stanowiska barowe i grill. W tym miejscu warto wspomnieć, że członkowie Águila Blanca mogli liczyć na miłą niespodziankę w postaci dwóch darmowych piw lub napojów bezalkoholowych. Poza tym każdy z przybyłych kibiców mógł nabyć książki o Realu Madryt oraz pamiątkowe koszulki, którymi zainteresowanie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania.
Fani mogli też wziąć udział w konkursie typowania, w którym do wygrania była oryginalna bluza Realu Madryt ufundowana przez oficjalnego partnera warszawskiego zlotu, czyli sklep PodStadionem.pl.
Z piekła do nieba
O samym meczu można napisać tylko tyle – kto nie oglądał z nami, może żałować ;) Tak nasyconego emocjami zlotu jeszcze chyba nie było. W jednej chwili przeszliśmy całą drogę (wybrukowaną dobrymi chęciami) z piekła do nieba, zamieniając gorycz porażki w łzy szczęścia. Gorącego dopingu nie zabrakło ani na moment, ale do tego już dawno zdążyliśmy się przyzwyczaić. Niektórzy świętowali zwycięstwo do białego rana, ale to już historia na odrębną opowieść…
Braknie słów, które mogłyby oddać nadzwyczajną atmosferę stworzoną przez kibiców Królewskich tamtego pamiętnego wieczoru. Jednak nie odbyłby się on, gdyby nie wielki trud, jaki włożyli w organizację zlotu warszawscy madridistas. Stolica już po raz kolejny gościła kibiców Królewskich z całej Polski, i jak zwykle stanęła na wysokości zadania. Wielkie podziękowania należą się również wszystkim uczestnikom – bez Was to wszystko nie miałoby żadnej racji bytu.
Walne Zebranie Águili
Z kronikarskiej powinności wspomnimy jedynie, że przed sobotnim finałem odbyło się Walne Zebranie członków Águila Blanca, na którym przedstawione zostało sprawozdanie z działalności władz oraz sprawozdanie finansowe. Mimo udzielonego zarządowi stowarzyszenia absolutorium martwić musi, po raz kolejny, niska frekwencja członków stowarzyszenia. Apelujemy i mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli liczyć na Waszą większą aktywność – w końcu to my jesteśmy dla Was, a nie na odwrót.
Miejmy nadzieję, że za rok mniej więcej o tej samej porze znów będziemy mieli okazję do kolejnego spotkania. A tymczasem do zobaczenia za pół roku – tym razem w Krakowie :)
Tomasz Bednarzak
Zdjęcia ze zlotu:
Wrocław
Wrocławskie Madridismo zaczęło spektakl pod tytułem „A por la décima” tuż po szesnastej, bo właśnie o tej godzinie rozpoczął się Turniej FIFY i pierwsi kibice zaczęli pojawiać się w pubie Felicita. Z każdą minutą sympatyków Los Blancos przybywało.
Już podczas zapisów na wspólne kibicowanie było jasne, że czeka nas największy event w historii Madridistas Wrocław – ponad 230 fanów Realu Madryt zainteresowanych wspólnym oglądaniem meczu. Pierwsi chętni wyrażali chęć obejrzenia finału już po pamiętnym półfinale z Bayernem, a od momentu pojawienia się informacji o rozpoczęciu zapisów na finałowe starcie w ciągu godziny zajętych było 120 miejsc.
Po godzinie osiemnastej na telebimie został wyemitowany Finał Ligi Mistrzów z 2002 roku. Kibice mogli przypomnieć sobie golazo Zidane'a i Novene w rękach Hierro. Oczywiście każdy wierzył, że za pięć godzin będziemy świadkami podobnej radości, tym razem z upragnioną Décimą w rękach Ikera i pozostałych członków drużyny.
Pierwszej połowy opisywać nie trzeba. Intensywność dopingu wzrosła do tego stopnia, że wizytę złożyli nam nawet panowie w niebieskich mundurach. Na dworze, gdzie także siedziała znaczna grupa sympatyków Merengues było tak głośno, że mieszkańcy pobliskich bloków nie mogli wytrzymać (a może zżerała ich zazdrość?) i wykonali połączenie pod znany trzycyfrowy numer.
Druga połowa również nie obyła się bez „drobnych” przeszkód. Gdy wybiła dziewięćdziesiąta minuta, a sędzia doliczył kolejne pięć, ze względu na okoliczne burze straciliśmy sygnał satelitarny. Nastała nieprzyjemna dla ucha cisza. Trwa ostatnie decydujące pięć minut spotkania, a nikt nie wie, co dzieje się w Lizbonie! Wszyscy po kolei wyciągali zapomniane na czas meczu telefony i szukali internetowych relacji tekstowych. Ktoś z tłumu rzucił „rożny”, ktoś inny dodał “podchodzi Modrić”. Nasłuchiwaliśmy się nawzajem i w tej bezradności liczyliśmy do końca... na cud. Nagle pośród ciszy rozległo się „GOOOOL! RAMOS! GOOL!”!!
Transmisji wciąż nie było, ale kto w takim momencie poddawałby fakt strzelenia bramki w wątpliwość! Wybuchła ogromna radość, a euforia wzrosła do tego stopnia, że jeden z naszych kolegów złamał rękę (o czym przekonał się dopiero następnego dnia), inny wybił sobie palca. Chwilę później transmisja została przywrócona, a my mogliśmy oglądać jedną z najlepszych – o ile nie najlepszą – dogrywkę w historii Ligi Mistrzów.
Tuż po meczu miały miejsce stałe punkty wygrywanych finałów – szampan i „We are the champions” w naszym, równie dobrym jak Carlo Pavarottiego wykonaniu. Odwiedziliśmy również nasze wrocławskie Cibeles, czyli fontannę przy placu Jana Pawła, by z dumą zawiesić na pomniku flagę, a później, pod czujnym okiem mundurowych wrócić do pubu. Reszta nocy to świętowanie – jedni skakali w fontannie, inni tańczyli do białego rana, a pozostali cieszyli się, że marzenie o upragnionej dziesiątce na koszulkach stało się rzeczywistością.
Si fuiste campeón de europa, por décima vez!
Agnieszka Borkowska
Poznań
Sobotni wieczór w Poznaniu lokalne Madridismo spędziło w najlepszym pubie sportowym w mieście, czyli Cooliozum. Obsługa klubu zapewniła komfort oglądania, a do tego nerwowy czas można było umilić sobie różnorodnością pod względem wyboru piwa (dodatkowo finał złożył się w czasie z festiwalem piwnym, stąd nowości w repertuarze). Na ulicę Święty Marcin tłumnie przybyli kibice Realu Madryt, z nadzieją, że oto po dwunastu latach oczekiwań w końcu Królewscy zdobędą upragnioną La Décimę.
Atmosfera była wyśmienita, nie brakowało nerwowości, ale do ostatniej sekundy regulaminowego czasu gry fani wierzyli w odwrócenie niekorzystnego wyniku. Bramka Sergio Ramosa wywołała euforię i chyba już wszyscy wiedzieli, że zwycięzca tego wieczoru może być tylko jeden. Wszystko potwierdziło się w dogrywce, a każdy kolejny gol wzmagał jeszcze większą fiestę w Cooliozum. W kapitalnych nastrojach zakończył się finał w Lizbonie, a wsparcie poznańskiego Madridismo (tych, którzy nie mogli udać się do Warszawy) względem Los Blancos było ogromne.
Dzięki Cooliozum i do zobaczenia w przyszłym sezonie!
Rafał Sahaj
Szczecin
Na wspólne oglądanie finału Ligi Mistrzów do pubu Kicker na szczecińskim Podzamczu przybyło około 50 fanów Realu Madryt ze Szczecina i okolic. Do lokalu, w którym regularnie oglądamy mecze Królewskich zaczęliśmy się schodzić już przed godziną 19. Czas do meczu wypełniliśmy na przystrojenie lokalu w barwy Realu oraz na niekończące się dyskusję na temat możliwego przebiegu meczu. Zamontowaliśmy również kamerę, która miała zarejestrować nasze reakcję na wydarzenia boiskowe (jak się później okazało, nie wytrzymała ona dawki decybeli po bramce Ramosa). Tuż przed rozpoczęciem spotkania w pubie zebrało się około 50 fanów Realu. Ciężko pisać cokolwiek na temat meczu – nastroje zmieniały się przez 90 minut gry, od względnego spokoju i wyczekiwania na początku meczu przez niepokój i niedowierzanie po golu dla Atletico po euforię gdy Sergio Ramos zdobył wyrównującą bramkę w doliczonym czasie gry. W dogrywce nieśmiałe próby dopingu z regulaminowego czasu gry zamieniły się w chóralne śpiewy wszystkich kibiców, szczególnie po kolejnych bramkach dla Królewskich.
Po obejrzeniu dekoracji zwycięzców większość kibiców udała się na pobliskie Wały Chrobrego, aby świętować zwycięstwo przy jednej ze szczecińskich fontann. Był szampan, śpiewy i kąpiel w fontannie. Po zrobieniu serii pamiątkowych fotek powróciliśmy do Kickera, by dalej świętować sukces naszego ukochanego klubu.
Michał Bylica
Rzeszów:
Rzeszowskie grono Madridistas zaczęło się powoli schodzić do Hattricka po godzinie 18. Podczas rozmów poruszane były najczęściej tematy drogi jaka pokonali,, Krolewscy'' w drodze do finału czy też możliwe scenariusze zbliżającego się wielkimi krokami spotkania. Około 19:30 jeden z członków grupy zaczął rozdawać koszulki z napisem ,, Madridismo Rzeszów'', które można było za niewielką opłatą zamówić na naszej stronie. Koło 20:30 wszyscy zajęli już swoje miejsca siedzące i wyczekiwali na pierwszy gwizdek finałowego meczu. Co jakiś czas było powtarzał się podobny scenariusz. Jedna z osób oglądających spotkanie rozpoczynała przyśpiewkę, którą kontynuowała chwile później reszta sali. Po okresie 30stu paru minut zapadła chwilowo grobowa cisza a to za sprawą główki Godina i feralnego wyjścia z bramki Świętego Ikera. Po chwilowej konsternacji rzeszowskiej grono Madridismo wróciło do dopingu wierząc, iż Królewskim uda się doprowadzić do dogrywki. Po wielu razach, w których mogliśmy jedynie założyć ręce na głowie przyszedł moment, na który wszyscy czekali. Ramos wyszedł w powietrze, uderzył głową i dał nam pretekst do szalonej radości i skakania po stołach. Zaintonowaliśmy parę razy ,Vamos Vamos, Sergio Ramos”. Większość ściągnęła wówczas koszulki, które już do końca finału służyły do ocierania czoła z potu bowiem emocje sprawiły, iż w sali było naprawdę gorąco. Emocje sięgnęły zenitu gdy okazało się, że w sali, w której oglądaliśmy mecz, nastąpiła drobna awaria i by oglądnąć finał musieliśmy się przenieść do sali ,,przejściowej”. Tam na stojąco a w niektórych przypadkach na kucająco obejrzeliśmy pierwszą część dogrywki tego dramatycznego spotkania Przed drugą częścią dogrywki ktoś zawołał, że drobna usterka w dużej sali została opanowana i mogliśmy tam wrócić. Niedługo potem Fideo wymanewrował obrońców Atleti a Bale skierował piłkę do bramki przeciwnika dając Królewskim upragnioną przewagę. Zaczęliśmy skakać, śpiewać ,,Campeones Campeones” a także nawzajem się obściskiwać. Gole Marcelo i CR'a dopełniły formalności, która wydawała się dla nas jeszcze 30 minut wcześniej bardzo odległa. Po końcowym gwizdku wielu z nas w dalszym ciągu trzymało się za głowy w dalszym ciągu nie wierząc co się przed momentem działo. Wspólnie oglądnęliśmy radość jaka panowała na Da Luz wśród piłkarzy Realu, moment, w którym Casillas wnosi upragniony, 10. tytuł Pucharu Mistrzów a następnie krzyknęliśmy ,, Wszyscy pod pomnik!” Wyszliśmy z pubu i gdy byliśmy już w komplecie pod lokalem, udaliśmy się w rynek, gdzie przy pomniku Mickiewicza świętowaliśmy jeszcze długi czas.
Krystian Tendera
Krosno:
Ostatni taki dzień pamiętają nieliczni. Większość z tych, którzy 24 maja ściskali szaliki, flagi i koszulki Realu Madryt, sukces z 2002 roku wspomina, lecz nie pamięta. Ja jestem z tych, którzy mają przebłyski, bo miałem wtedy zaledwie 8 lat. Pamiętam jednak doskonale każdy kolejny rok Realu w Lidze Mistrzów. Pamiętam galaktyczną jedenastkę z takimi gwiazdami jak Beckham, Ronaldo, Figo, Zidane czy Raul. I pamiętam jedną, najważniejszą myśl z 15 maja 2002 roku, gdy Hierro wspólnie z Raulem podnieśli najbardziej pożądane trofeum w Europie. Wtedy nie sądziłem, że na kolejny taki obrazek przyjdzie mi czekać 12 lat.
W końcu, po 12 latach niepowodzeń, bez finałów, bez najważniejszych trofeów, dominacji Barcelony w Europie, po zmianach kadrowych i zmianach na stanowisku trenera to, co dla każdego kibica Królewskich było obsesją, mogła stać się faktem. 24 maja 2014 roku o 20:45 blisko sześćdziesięciu kibiców usiadło głęboko w fotelach z tymi samymi nadziejami w sercach, przed rzutnikiem w klubie K15 (któremu nawiasem mówiąc dziękujemy za pomoc w organizacji spotkania). I chyba nikt na sali nie brał pod uwagę przegranej w tak wielkim meczu. W 36 minucie spotkania zrozumieliśmy, że czas się obudzić. Ze złego snu budziliśmy się przez całą drugą połowę, nie dowierzając w to, co działo się na stadionie w Lizbonie. Były przekleństwa, była motywacja, chowanie głowy w szalik, ściskanie koszulek, kciuków i pięści. Były modlitwy i niedowierzanie. Gdy już wszyscy mieli pogodzić się z przegraną, w 93 minucie meczu do rzutu rożnego podszedł Luka Modrić. To, co wydarzyło się w tamtym momencie, każdy z uczestników zapamięta do końca życia. Bramka Ramosa była niczym spełniające się marzenie. Nie ma słów, które oddałyby radość z tych kilku sekund. Nawet mini-film, który nagrał Grzesiek Skwara (tu dziękujemy za ogromne zaangażowanie i oddanie) nie oddaje w pełni emocji ze środka sali, choć z każdym ponownym odtworzeniem powoduje niepowtarzalne ciarki. W dogrywce odżyły nasze serca i wola walki. Bramka Bale’a była udokumentowaniem siły i powodem do śpiewów. Bramki na 3:1 i 4:1 były tylko i wyłącznie przypieczętowaniem naszej wspólnej radości. Później przyszedł czas na puchar, zdjęcia i świętowanie.
W 2002 Raul i Zidane, 12 lat później Ramos, Bale, Marcelo i Ronaldo. Chyba każdy, kto pojawił się pamiętnego wieczora w K15 nie żałuje tych wspólnych chwil. Właściciel lokalu podsumował to w sposób nadzwyczajny, mówiąc „Takiego dopingowania nie było tu nawet, gdy Polska grała na Euro”. Oprócz rozbitych butelek i szklanek pozostawiliśmy w K15 sporo nerwów i siwych włosów. Radość przenieśliśmy na krośnieński rynek, gdzie udało nam się zrobić kilka pamiątkowych zdjęć oraz wznieść symboliczny toast. Dziękujemy za niepowtarzalne wspomnienia i za obecność, bo bez uczestników wydarzenie nie miałoby takiego blasku. Symboliczna piątka dla każdego, kto zaangażował się w różnym stopniu w organizację zlotu. Mam nadzieję, że za rok spotkamy się wszyscy w większym gronie, świętując kolejne tytuły. Hala Madrid! [tg]
Kraków
24 maja, w dzień finału Ligi Mistrzów, nie mogło oczywiście zabraknąć aktywności ze strony krakowskich Madridistas. Tradycyjnie głównym miejscem naszego kibicowania Królewskim stał się English Football Club mieszczący się przy krakowskim Małym Rynku. W dzień finału było wyjątkowo tłoczno, do tego by zastać miejsce siedzące niektórzy musieli przyjść grubo ponad dwie godziny wcześniej. Praktycznie wszystkie sale były wypełnione kibicami w białych barwach, oprócz jednego fana Rojiblancos, siedzącego przy barze i nie wiedzieć czemu stosunkowo blisko ochrony. Chwilę przed, jak i w czasie meczu dało się usłyszeć skandowanie nazwiska Sergio Ramosa, bohatera rewanżowego spotkania z Bayernem Monachium, oraz, jak się później okazało, ostatnich minut regulaminowego czasu gry finałowego spotkania. Od pierwszego gwizdka bardzo żywo dopingowaliśmy naszych piłkarzy, aż do 36 minuty spotkania, kiedy to po błędzie Ikera Casillasa Atlético Madryt wyszło na prowadzenie. Nasza wcześniejsza euforia nieco przygasła, a z każda późniejsza niewykorzystana akcja Królewskich tylko pogarszała nasze nastroje. W drugiej połowie boisko było praktycznie w całości zdominowane przez piłkarzy Realu Madryt, jednak Ci nie potrafili umieścić piłki w siatce. Czas zbliżał się ku końcowi, a na sali dało się odczuć nerwowość oraz bezsilność niektórych kibiców. Sędzia doliczył 5 minut, jedni już powoli tracili nadzieję, drudzy jeszcze wciąż mocno wierzyli na zmianę wyniku. Aż w 93 minucie, z rzutu rożnego Luka Modrić posłał piłkę dokładnie na głowę Sergio Ramosa, a ten posłał ją tuż obok słupka do siatki. Ciężko opisać naszą reakcję po tej bramce. Okrzyków radości oraz skandowania nazwiska Sergio Ramosa nie było końca. Piłkarze Realu Madryt poszli za ciosem i w dogrywce kolejne bramki Bale’a, Marcelo i Cristiano Ronaldo odpowiednio w 111, 119 oraz 121 minucie były już tylko formalnością. Po ostatnim gwizdku sędziego nasze marzenie oraz wielu Madridistas na całym świecie stało się faktem. Po 12 latach Real Madryt sięgnął po upragnioną La Décimę. W oczekiwaniu na puchar skandowaliśmy nazwiska strzelców bramek, trenera Carla Ancelottiego oraz prezesa Florentino Péreza oraz Ikera Casillasa, który pomimo błędu z pierwszej połowy mógł wznieść w górę cenne trofeum. Następnie wszyscy udaliśmy się na Rynek Główny, pod pomnik Adama Mickiewicza, gdzie w głównej mierze miało miejsce nasze świętowanie, podczas którego przede wszystkim były śpiewane najbardziej znane przyśpiewki.
Sebastian Stala
Trójmiasto: